Z ganku, gdzie drewniany stół i prosta ława cicho gości prosi
widzę, siecze białą ścianą ulewa lipcowego południa
grzmi ponure niebo i błyskami rozgrzanymi grozi
ziemia chciwie pije wodę , jak wyschnięta studnia.
Toczą grzmoty, stalowe wozy po kamiennym bruku
lecą po niebie rozszalałe ogniste pioruny
grożą, aż przycichły wystraszone ptaki pośród huku
szaleje rozgniewane niebo, czerwone od łuny
Rozpięte nade mną wielkie skrzydła Archanioła Stróża
blaszany dach ganku, skąd woda dudni, jak bębny w orkiestrze
sprawia, że bezpiecznie, sucho , lekko w lekturze się nurzam
tylko chiński dzwonek, jak dziecko kwili cicho na wietrze.
Osłaniają palczaste liście winorośli ,jak ręce Anioła
przed preludium piekła, gdzie nie ma już żadnej litości
siedzę, jak widz, chłonę sztukę, co chce mnie przywołać
do rozsądku, bo daleko mi jeszcze do przyzwoitości.
Przeszło, miłosierne niebo dało grzechów odpuszczenie
zatrzymały na liściach perły, krople wody zmęczone
słychać w sadzie spadających owoców bębnienie
cisza, bez oklasków, przedstawienie już jest zakończone.
Rozpięte nade mną wielkie skrzydła Archanioła Stróża
blaszany dach ganku, skąd woda dudni, jak bębny w orkiestrze
sprawia, że bezpiecznie, sucho , lekko w lekturze się nurzam
tylko chiński dzwonek, jak dziecko kwili cicho na wietrze.
Osłaniają palczaste liście winorośli ,jak ręce Anioła
przed preludium piekła, gdzie nie ma już żadnej litości
siedzę, jak widz, chłonę sztukę, co chce mnie przywołać
do rozsądku, bo daleko mi jeszcze do przyzwoitości.
Przeszło, miłosierne niebo dało grzechów odpuszczenie
zatrzymały na liściach perły, krople wody zmęczone
słychać w sadzie spadających owoców bębnienie
cisza, bez oklasków, przedstawienie już jest zakończone.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz